[ Powrót ] Niedziela, 21 październik 2007, 21:38
Nadal wyglądam nieciekawie. T. zrobił mi zdjęcie dokumentacyjne - oj, szpetota. Nie mam odwagi umieszczać tu tego zdjęcia.
Nie wychodziłam nigdzie z taką gębą, ale... sąsiad nas sam odwiedził. Od razu spytał, co mi jest, bo wyglądasz, jakbyś dostała w twarz. Zażartowałam, że to mąż mi przywalił, bo zawsze mie bije, jak nikt nie widzi - i dalej nie drążył.
Z okazji wyborów musiałam jednak wyjść poza obejście. Odczekaliśmy do zmierzchu. Wytapetowałam się pudrem w kremie, przykryłam pudrem sypkim. Zaczerwienione i napuchnięte powieki pomalowałam na zielono (po raz pierwszy od stu lat), dodałam tusz do rzęs - i powiedziałam:
- Możemy jechać, przez godzinę będę wyglądać w miarę normalnie.
Mężowi się spodobałam. Pojechaliśmy. Trochę piekła mnie twarz pod makijażem, ale nic to.
Po powrocie natychmiast zmyłam wszystko dokładnie, oczka potem przemyłam naparem ze świetlika, twarz posmarowałam maścią arnikową. Guzik. Nic się nie zmienia. Swędzi i piecze.
Jeszcze główka zaczęła mnie boleć.
Ja już tak nie chcę. Już chcę, żeby było normalnie.
Nie czytałam nigdzie, żeby wśród objawów leczących się dużymi dawkami antybiotyków ktoś miał tzw. herxy w postaci zmian skórnych. A ja się czuję, jakby mi rumień wylazł na twarz (ostatnio miałam go wiosną - i to o wiele niżej).
0:30
Posmarowałam twarz czosnkiem. Szczypie. Mam za mało czosnku.
0:45
Mam za to propolis. Więc wg przepisu: przemywam twarz wodą utlenioną, potem czerwone placki przemywam tamponem nasączonym propolisem. Pozwalam przeschnąć. Na koniec przykładam płatki kosmetyczne nasączone propolisem.
Dopiero teraz zaczęło szczypać, rany! Ale cóż - pozostaje wiara, że to pomaga. Na natychmiastowe efekty nie liczę przecież.
Komentarze: Brak komentarzy.
|
|