Dla ścisłości eksperymentu przedstawiam wielkość (niewielkość) słoiczka, w którym zamierzam więzić kleszcza (patrz: komentarze pod poprzednimi zdjęciami).
Zamknięcie - twist-off, of course.
P.S. Minęło kilka tygodni, 7-IV mąż pomógł mi otworzyć słoik - bo się zassał solidnie i nie dawałam rady. W środku nieruchomy, zasuszony kleszcz. Oto ostatnia fotka z cyklu, w tle znowu papier w kratkę. To zdjęcie wyszło mi lepiej - bo na spokojnie, nie bałam się już, że tałatajstwo wylezie mi ze słoja, mogłam do woli kręcić obiektywem.
Spacerował drań po moim przedramieniu. W domu! Nie zdążył napić się mojej krwi. Nie zdążył puścić się z samicą, która urodziłaby mu 3000 kleszcząt. Teraz mieszka w słoiku.
Takie niewiniątko.
Dowiedział się, że boję się wychodzić z domu, to sam przylazł... A jaki ma ładny rzucik na plecach.
Słoik postawiłam na kartce w kratkę. Tułów tego potworka ma ok. 4 mm. To nie są świetne zdjęcia, traktuję je tylko dokumentacyjnie. Pierwsze zrobiłam przy dziennym świetle, drugie z fleszem. Następne jest lepsze. Samiec kleszcza, ok. 2mm
[wg Wikipedii,
fot. André Karwath, licencja Creative Commons]
Na dworze spada ciśnienie, mnie huczy w główce i cały dzień mogę przespać.
Kawę na razie odstawiłam. Nie najlepiej na nią reaguję. Od kilku dni probuję nowy (dla mnie) napój: yerba mate. Więcej o tym ciekawym dość pomyśle znajdziesz na Takiej Gazetce EU
Kandydoza daje mi się we znaki. Znalazłam lek ziołowy na Candida albicans - wydaje się skuteczny. W każdym razie po płukaniu tym płynem (2 dni dopiero) krwawienie się znacznie zmniejszyło. I w ogóle jakoś tak czyściej mam w ustach. Dotychczas samo mycie zębów tego nie dawało.
Dodane 11-III-08 21:30
Od wczoraj nie maśli mi się kciuk - chcę to zanotować, bowiem byłam ranna w ten palec ponad miesiąc! Dopiero smarowanie antybiotykami kilka razy dziennie pomogło. Głównie Detreomycyną. Zaczęło się od jakiejś drzazgi czy insekta - punktowa ranka, która ostatecznie przekroczyła średnicę 10 mm. Ale już jest OK.
Badanie zrobiłam dopiero w piątek, dziś odebrałam wyniki:
mój wynik
j.m.
norma min
norma max
TSH 3.generacja
1,39
ulU/mL
0,4
4,0
FT 4
1,35
ng/dl
0,8
1,9
Glukoza na czczo
83,00
mg/100
70,0
100,0
Szkoda, że to nie tarczyca. Przynajmniej wiedziałabym, jak leczyć i czego się spodziewać.
Pozostałe wyniki też w normie. Dodam je później.
PS. Badanie cukru internista dołożył mi z własnej inicjatywy. Nie szkodzi. No, i któreś z tych badań tarczycy (chyba FT 4) jest spoza funduszy i kosztowało 18 PLN.
Ponieważ zaprzyjaźniona lekarka zasugerowała mi zrobienie badania tarczycy, wybieram się jutro do przychodni, ale wcześniej przeglądam internet, czyli guglam.
Ze strony poradnia.pl:
>>Przy niedostatecznym wydzielaniu hormonów przez tarczycę rozwija się ogólnoustrojowa choroba zwana niedoczynnością tarczycy. Może być ona wynikiem, jak już wspominaliśmy wyżej, zabiegu operacyjnego lub leczenia radiojodem. Najczęstszą jednak przyczyną są procesy autoimmunizacyjne wywołujące przewlekły proces zapalny gruczołu i jego postępowe niszczenie. Czasami przyczyną niewystarczającego poziomu hormonów jest niewydolność przysadki, która wydziela za mało TSH.
Częściej niż pozostali chorują kobiety w wieku 40-60 lat.
Zbyt mała ilość hormonów tarczycy jest szczególnie niebezpieczna u kobiet w ciąży, ponieważ są one niezbędne dla prawidłowego rozwoju płodu. Ich niedobór na tym etapie rozwoju organizmu powoduje ciężkie upośledzenie dziecka zwane matołectwem.
U dzieci starszych następstwa nie są już tak poważne. Objawy są podobne jak u chorych dorosłych. Dodatkowo towarzyszy im opóźnienie rozwoju intelektualnego i wzrostu.
Niedoczynność tarczycy prowadzi do zwolnienia przemiany materii. Mniejsza jest wtedy produkcja energii cieplnej i zużycie tlenu. Chorzy odczuwają stale chłód (nawet gdy na dworze jest ciepło), a temperatura ciała jest obniżona. Skarżą się na łatwe męczenie i dokuczliwe osłabienie. Stają się senni, spowolnieni fizycznie i psychicznie. Mają problemy z koncentracją i wyraźnie gorszą pamięć. Wzrasta masa ciała mimo braku apetytu.
U większości chorych stwierdza się nadwagę. Występują kłopotliwe zaparcia. Pojawiają się obrzęki, zwłaszcza na twarzy. Staje się ona "nalana", zasiniona, z obrzękiem powiek i zwężeniem szpar powiekowych. Zmiany te nadają jej wyraz senności.
Włosy wypadają, są szorstkie, łamliwe i bez połysku. U kobiet miesiączki są nieregularne i trwają dłużej niż zwykle.
Mężczyźni cierpią na impotencję.
Leczenie niedoczynności polega na doustnym podawaniu preparatów tyroksyny. Wyniki leczenia są z reguły bardzo dobre.<<
Ze strony Admeda.de:
>>W przeciwienstwie do nadczynnosci organizm w tym przypadku posiada zbyt malo hormonów tarczycy. Przyczyny moga byc wrodzone lub mogly powstac w wyniku zapalenia lub skrajnych sytuacji niedoboru jodu.
Niedoczynnosc tarczycy (hipotyreoza) rozwija sie stopniowo. Poniewaz wszystkie komórki organizmu uzaleznione sa od hormonów tarczycy, ich niedobór oddzialuje równiez wszedzie. Ponad 2/3 chorych na te chorobe skarzy sie na zmniejszenie wydolnosci, oslabienie, sennosc, zmeczenie, marzniecie, zaparcia, obnizenie sprawnosci pamieci. Obnizony metabolizm w polaczeniu z fizyczna bezczynnoscia, lecz przy takim samym spozyciu pokarmu, powoduje z kolei nadwage. Dalsze badania maja swój wyraz w gromadzeniu sie wody. Palce staja sie grube. Skóra wysycha i staje sie blada, niekiedy równiez plamista.
Leczenie niedoczynnosci tarczycy
Poniewaz niedoczynnosc tarczycy jest skutkiem niedoboru hormonów, istnieje mozliwosc leczenia przez podawanie hormonów tarczycy, np. tyroksyny (T4). Hormony wyprodukowane syntetycznie sa identyczne z hormonami wytwarzanymi przez organizm, totez przy wlasciwym dawkowaniu nie nalezy sie obawiac zadnych dzialan ubocznych.<<
Doniosę o wynikach.
Przemywanie oczu płynem oftarinol (roztwór soli fizjologicznej: NaCl + H2O) oraz nakładanie na powieki czystej białej wazeliny spowodowało, że dzisiaj prawie już nie ma śladu po zapaleniu oka.
Nie wykluczam, że korzystnie wpłynęły tez okłady świetlikowo-rumiankowe.
Parę miesięcy temu pisałam o zaczerwienionych oczach. No i nie jest lepiej. Powiedziałabym - wręcz przeciwnie.
Od dwóch dni lewe oko mam zapuchnięte, powieka do połowy zasłania zaczerwienione białko. I szczypie, swędzi. Ogólnie biorąc, jest takie lewe.
Przemywam je naparem z rumianku i świetlika, zielarka doradziła jeszcze Oftarinol - sól tzw. fizjologiczną. Od wczoraj wkraplam więc tę sól, przemywając wnętrze oka - daje to pewną ulgę.
Krople Visine nic nie pomagają.
Nie mogę też trafić na żadną maść, która złagodziłaby pieczenie. Najmniej piecze maść nagietkowa, ale i tak piecze. Maść arnikowa nie pomaga. Posmarowałam okolicę oka próbnie żelem aloesowym, ale tak zaczęło niemożebnie piec, że szybko umyłam twarz i zrobiłam zimny okład z mokrego ręcznika. Testuję jeszcze maść Polcortolon. Trochę pomogła.
Pozostają jeszcze okłady świetlikowo-rumiankowe, choć odczuwam tylko chłód wilgotnych kompresów. Może to jednak lepsze od zwykłej wody. Nie wiem, ale mam nadzieję.
Nie mam pojęcia, od czego mi się to zrobiło. Nie wyczuwam żadnego "ciała obcego", T. też zaglądał mi pod powiekę i niczego dziwnego nie dojrzał.
Tak wyglądam, że nie chcę wychodzić z domu. T. mówi, że chętnie pokazałby się ze mną we wsi: podniósłby swój autorytet, bo przeciez widać, że pobił babę - a to już znaczy, że Facet!
Chciałby może być brutalem, ale maniery nie pozwalają...
No i - niestety - ranka na kciuku nadal mi się maśli. Czyżbym osiągnęła stan, w którym będzie już tylko gorzej? P.S. Ponieważ może to być (choć to nieprawdopodobne) jakieś uczulenie, zaaplikowałam sobie musujące wapno. Nie zaszkodzi. Już nie wiem, co jeszcze mogłabym...
- - - To pozwól mi
Raz ostatni na górskie szlaki samotnie wyjść.
Jeśli nawet przed leczeniem antybiotykami nie miałam grzybicy, teraz już ją mam na pewno. Drożdżaki Candida albicans miałam w wymazie z gardła (wiosna 2005), ale wówczas bez niepokoju: bakterie te występują u każdego, ważne tylko, by nie namnożyły się ponad miarę. Antybiotyki, które wytłukły mi chyba krętki Borrelia burgdorferi, sprzyjały rozwojowi drożdżaków.
Bardzo się na tym wszystkim nie znam, jednak wyraźnie czuję, że bardziej muszę przestrzegać diety.
Zaczęłam od przeczesania własnego twardego dysku - w 2005 roku znalazłam w Sieci elaborat niejakiego pana Henryka Piwnickiego - może niezbyt medyczny, ale dzięki temu łatwy w lekturze. Wtedy podejrzewałam u siebie właśnie kandydozę (o wiele ładniej brzmi niż grzybica czy nawet drożdżyca, tak trochę cukierkowo...) - objawy są, niestety, szalenie zbliżone do boreliozy.
W drugiej kolejności - poszperałam po sieci. Teraz jestem na etapie porządkowania tego chaosu. Będę powiadamiać o najnowszych zmianach.
Na przykład o fakcie, że z powtarzających się objawów mam właśnie sączące się ranki. Zaczyna się od drobnego skaleczenia, zadraśnięcia czy ukąszenia komara. Tym razem zadrasnęłam się w palec. Ponad tydzień temu. Normalny człowiek po dwóch dniach po takiej rance nie ma śladu, a mnie się toto sączy i sączy. Stosuję na razie Dermatol. Próbowałam Detreomycynę, ale efekty były ujemne - ranka rosła: od punktowej ranki do circa 5-7 mm średnicy. Teraz od 3 dni chyba maleje (a może tylko się tak wydaje). Upierdliwość drobiazgów nie ma granic. Aż głupio pisać o takim bzdecie, a z drugiej strony - spróbuj zrobić cokolwiek w domu, jak maśli ci się kciuk prawej ręki. Trochę pomaga mi oburęczność, ale niewiele. Nawet w klawiaturę źle stukać :(
No, jeszcze się rumienię :D
W tym wieku! Ale na stopie :(
Prawej. Od kilku tygodni znowu mam tę niby-egzemę, którą internistka 2-3 lata temu leczyła mi maścią na egzemę niewiadomego pochodzenia.
Ani boli, ani swędzi, ani przeszkadza. Kto mi zagląda na spód stóp? Nikt. Ja sama widuję ten rumień tylko podczas kąpieli. Taki się robi pergaminowy, jakby pognieciony.
Dałam mu Nivea-krem. Bo mam. Potem zrobiłam zdjęcie. Teraz każdy może obejrzeć moją piękną stopę nr 36 w niepiękny wzorek.
Fakt, że wtedy miałam toto nie tylko na stopie, ale i na łydce - zresztą, dla równowagi, na lewej. Teraz tylko tu.
PS. Znalazłam: poprzedni rumień w tym miejscu opisywałam tutaj. Było to w kwietniu 2006 r. Wtedy nie zrobiłam zdjęcia.
Ile razy Gienia ci powiedziała "chyba jesteś przewrażliwiony (-a)!"?
Imię Gienia możesz podmienić. Jej płeć również. Wzięłam je z powietrza.
Nie przejmuj się. Tym się też różnicie z Gienią (Gienkiem), że jesteś tylko zwyczajnie wrażliwy (-a).
Takie Gienki na ogół są tylko przewrażliwione na swoim punkcie. Gienki nie rozumieją słowa empatia. A nawet gdy rozumieją, to i tak - albo nie mają czasu, albo są pewni, że należy jej dla siebie wymagać.
Ktoś kiedyś ładnie powiedział: urazy mierzy się nie intencją kaleczącego, lecz wrażliwością kaleczonego.
Jeden Gienek tu często zagląda. Może się choć na chwilę zastanowi.
Gościu Szanowny!
Zapraszam Cię do oddania 1 głosu na tę stronę (obok po lewej link do szczegółów głosowania: A02111 na nr 71222; uwaga: po literze A jest CYFRA ZERO, a nie litera o).
Głosowanie trwa od wtorku 15.01.2008, godz. 12.00 do wtorku 29.01.2008, godz. 12.00 (2 tygodnie).
Koszt jest niewielki (1 zł + VAT) i przeznaczony na cel charytatywny, głosujący może wygrać jeden z 10 iPodów, a dla mnie zaś może być to dużą zachętą do rozwijania tej strony.
Z góry dziękuję.
Chora Baba
30-01-2008
Głosowanie na tę stronę dobiegło końca. Teraz głosuje się już tylko na czołówkę stron, które obejmuje około 1% zgłoszonych blogów.
Dzięki Wam udało się znaleźć wśród pierwszych 25% blogów (około 500 miejsca na 2554 wszystkie), czyli jesteśmy lepsi od 75%, a to już coś!
Wyrazy wdzięczności dla wszystkich
aktywnych Czytelników opowieści Chorej Baby
Oto jak wygląda kleszcz w różnych etapach rozwoju - film zrobiony przez parazytologów czyli miłośników robali. Zdumiewa, jak można zrobić coś tak ładnego o czymś tak wstrętnym.
A tu świetna instrukcja usuwania kleszcza z ciała konia, psa, kota, a na koniec człowieka. Pamiętajcie: obracać, a nie wyciągać! Bo opluje i będzie kiepsko.
Na razie udaję zdrową.
Nie czuję się dobrze, oczka mnie ciągle pieką, stawy od 2 dni odpuściły, ale budzę się znowu zmęczona, często w ciągu dnia mam silne bóle głowy. Teraz nie "oponki", ale punktowo: a to nad lewą skronią, a to na potylicy. Najczęściej nad czołem.
Temperatura wzrosła o jakieś pół stopnia, mam ostatnio 36,0-36,4°C (pół roku temu były to wskazania nieosiągalne dla mnie).
No, i próbuję zarabiać - najpierw na długi, potem na ewentualne dalsze leczenie. Nie mam czasu ani kasy na chorowanie. Nie mam wyjścia.
Od kilku dni mogłabym rozrysować wędrówkę symptomów reumatoidalnych. Kilka lat temu też tak miałam - przemieszczające się bóle kości i stawów. Teraz zaczęło się od szyi, nazajutrz ból lewego stawu barkowego, dzień później - ramienia, potem staw łokciowy i przedramię. Taki durny ból "od środka kości". Gdy doszedł do przedramienia, zaczęłam znowu smarować żelem Teufelskralle - czarcim pazurem. To się wycofał. Wczoraj był między łokciem a ramieniem, dzisiaj muszę smarować bark.
To nie jest jakiś potworny ból. Da się z tym żyć. Na klawiaturze przecież piszę. Ale jest uciążliwy. Dokąd zajdzie jutro?
Kurczę, w życiu nie byłam abstynentką, a wręcz przeciwnie - uwielbiam gin z tonikiem i własne nalewki (przepisy podawałam w moich gazetkach). Od kilku lat jednak zaczęłam mieć kłopot z tym uwielbianiem.
Od niedawna już wiem, że krętki Bb potrafią wpływać na reakcję postalkoholową. Wcześniej nie mogłam zrozumieć tej zmiany. Wic polega na tym, że człowiek traci to, co w popijaniu alkoholu jest fajne, a wzamian nabywa różne niefajności.
Co jest fajne w piciu? To na przykład, że po drinku masz takie rozluźnienie, swobodę wypowiedzi. Kocham takie nocne Polaków rozmowy.
Nie mówię tu o pijaństwie, bo wtedy swoboda wypowiedzi łatwo może zmienić się w bełkot. Nie, mówię o drinku czy dwóch w miłym towarzystwie. In vino veritas - łatwiej jest przy kieliszku czy kuflu szczerze i bardziej otwarcie rozmawiać.
Ale krętki sprawiły, że mój organizm zgłupiał. Piję na przykład - jak w sylwestra - jednego drinka, drugiego, trzeciego - i nic. Żadnego szmerku czy choćby delikatnego rauszu. Po północy kumple perrorują, unoszą się, jak to po kielichu - a ja nic. Spoko. Lekki ból głowy i tyle.
Wręcz zazdroszczę im tego rauszu.
Nazajutrz mam zero kaca. Równie dobrze mogłabym pić herbatę - może przynajmniej obyłoby się bez migreny.
Albo inny wariant: wypijam pół piwa i od razu robię się elokwentna, rozgadana bez sensu... Tak też było.
Wcale mi się to nie podoba. Szkoda, bo naprawdę lubiłam gin z tonikiem. A jeszcze T. doprawiał go beherowką - palce lizać!
Właściwie od wiosny 2007 to był pierwszy alkohol - ten sylwestrowy. Wcześniej albo nic, albo symboliczne pół kieliszka. Po 2 dniach lekko poczułam wątrobę. I tyle. Do kitu.
Ten mój test alkoholowy wykazał, że na pewno nie jestem wyleczona. No, trudno. Pozostaje mi tylko wykorzystać okres zaleczenia (jak mówi Pan Doktor) na zarobienie jakiejś kasy, na wyjście z długów i na kolejną kurację. Nic mądrzejszego nie wymyślę.
No, chyba że jakaś kumulacja - - -
Od dwóch dni popijam litrami miętę lekko posłodzoną miodem - od razu lepiej z wątrobą. Jeszcze ją czuję, ale to już nie to, co przedwczoraj, jak mnie wręcz skręcało.
Aptekarka zamiast soku z łopianu (którego nie miała) poleciła Artecholin, więc też dwa razy wzięłam.
Zbyt często zapominam o swoich nalewkach czosnkowej i propolisowej - może to również zaszkodziło.
No i regularnie do 2x dz. leków nadciśnieniowych dodałam Hepatil, Maglek z B6 i Capivit. Włosy i paznokcie nadal do kitu: łamliwe jak sto pięćdziesiąt. No, ale mi nikt nie obiecywał, że po 2 dniach się od razu poprawi. Cierpliwości!
Cholera, źle się czuję. Boli mnie - nie wiem - chyba wątroba, choć ból mam szerzej, wzdłuż pasa. Szczególnie jak siedzę. Nie mam kiedy pojechać do lekarza. Na badania ani leki też nie mam kasy.
Od kilku dni śpię właściwie stale. Budzę się na parę godzin, coś zjem, trochę poegzystuję i znowu "kładę się na chwilkę", by rozprostować bolący brzuch i... wstaję po ładnych paru godzinach. Ciągle jest ciemno. Teraz zresztą też.
Energię mam już nie zerową, ale ujemną.
Od dawna leczyłam się ziołami, więc i teraz zaczęłam od lektury. Postudiowałam Ziołolecznictwo. Poradnik dla lekarzy Ożarowskiego. Straszą, że leczenie wątroby jest głównie szpitalne, a zioła są tylko wspomagające. Nie przesadzajmy, taka chora to jeszcze nie jestem ;)
Ale zioła przynajmniej mam. Zajrzałam jeszcze do Klimuszki Wróćmy do ziół i do Ziołolecznictwa Poprzęckiego.
Zalecają na wątrobę:
ziele rdestu ptasiego - Herba Polygoni avicul.
ziele krwawnika - Herba Millefolii
ziele dziurawca - Herba Hyperici
liść mięty - Folium Menthae piper.
liść bobrka - Folium Menyanthidis
liść jeżyny pofałdowanej - Folium Rubi frutic.
kora kruszyny - Cortix Frangulae
koszyczki rumianku - Anth. Chamomillae
kłącze perzu - Rhiz. Agropyri
owoc róży - Fruct. Rosae
korzeń mniszka lek. - Radix Taraxaci
oraz
liść brzozy - Folium Betulae
ziele skrzypu - Herba Equiseti
liść pokrzywy - Folium Urticae
Co ciekawe, wsród leków ziołowych u Ożarowskiego (do którego mam najwięcej zaufania) pojawia się karczoch zwyczajny Cynara scolymus. Wyciąg z ziela zbieranego tuż przed kwitnieniem jest ponoć świetny: na wątrobę, zwiększa wytwarzanie żółci oraz jej przepływ przez drogi żółciowe. Stwierdzono także działanie ochronne na miąższ wątroby. W licznych doświadczeniach wykazano, że nawet wówczas, gdy czynnosci wątroby zostały w znacznym stopniu upośledzone np. wskutek zatrucia parami dwusiarczku węgla lub w wyniku alhokolizmu, podawanie wyciągu z karczochów wywierało zdecydowanie korzystny wpływ na wiele fizjologicznych i biochemicznych parametrów wątroby.
Szkoda, że to grudzień, bo większość powyższego zielska panoszy mi się po ogrodzie. Jesienią uzbierałam tak niewiele. Mam z tej listy: skrzyp, krwawnik, korzeń mniszka, owoc róży, miętę (tę ze sklepu). Szakłak kruszyna rośnie pod lasem, mogę trochę kory zdjąć. Skąd teraz wezmę liście brzozy? Przecież te brązowe spod drzewa się nie nadają. Ech. W przyszłym roku koniecznie muszę się poprawić.
Och! Jak pięknie zapachniało w całym pokoju po otwarciu pojemnika z papierowymi torebkami ziół!
Od pewnego czasu mam kłopoty z włosami - mnóstwo ich zostaje na szczotce, są jakieś takie mało puszyste. Nadal nie siwieję, ale coś jest nie tak. Szampon mam w porządku. Czuję brak witaminy - chyba wit. A oraz z grupy B. Potwierdza to nadmierna ostatnio łamliwość paznokci. Za rzadko sięgam po tran. No i z braku kasy odstawiłam ostatnio Mg+B6 - i pewnie niesłusznie. Niesłusznie nie mam pieniędzy.
Wczoraj wysupłaliśmy jednak trochę na Maglek B6 i Capivit - piękne włosy. Ha, ha. Pewno, że piękne. Zaraz ulotki opublikuję w dziale Witaminy.
Postanowiłam przyjrzeć się bliżej chorobie, która bez wątpienia istnieje, a o której wiem dość niewiele. Obecność tego tematu na stronie związanej z boreliozą - jak i wszystkich tematów niby-nie-na-temat wiąże się mi z poszukiwaniem innego wytłumaczenia na dolegliwości, które przez sporą część lekarzy uparcie klasyfikowane są jako nerwicowe, a przez innych - jako boreliozowe. Nie chodzi mi o to, by doszukiwać się świrowania. Chcę choć trochę poznać teorię o tych formach nerwic, które mogą być zbliżone do objawów neuroboreliozy.
Ciekawy wydał mi się felieton o nerwicy na stronie Laboratorium Technik Psychologicznych . Dość przejrzyście przedstawiono w nim kolejno: definicję nerwicy, jej przyczyny, najczęstsze postacie tej choroby i sposoby leczenia nerwic.
Zainteresowanym radzę przeczytanie całości, natomiast tutaj skupię się na kilku przedstawionych tam postaciach nerwicy (nie wszystkich):
Nerwica wegetatywna obejmuje zaburzenia funkcji narządów lub układów organizmu, które nie dają się wyjaśnić choroba somatyczną. Stwierdza się rzeczywiste dolegliwości i objawy dodatkowe, jak niepokój o stan zdrowia. Zaburzenia dotyczą najczęściej układów krążenia, pokarmowego, oddechowego i moczowo-płciowego.
Bóle psychogenne – głównie jest to długotrwały i niepokojący ból, który nie wynika z choroby somatycznej. Celem mogą być tzw. wtórne korzyści, np. zwiększone zainteresowanie otoczenia.
Hipochondria - ciągły lęk przed chorobą lub przekonanie o własnej chorobie. Chorego nie przekonują ani mieszczące się w normie wyniki badań ani zapewnienia lekarzy o pełnym zdrowiu. Przekonanie o chorobie może dotyczyć jednego narządu lub całego układu. Powoduje nadmierną dbałość o zdrowie, skłania do przyjmowania leków i zabiegów leczniczych. Hipochondrię stwierdza się u ok. 10% pacjentów zgłaszających dolegliwości.
Konwersja histeryczna polega na utracie lub ograniczeniu niektórych funkcji organizmu, co nie daje się wyjaśnić chorobą somatyczną. Następują takie objawy, jak znieczulenie niektórych części ciała, utrata wzroku, słuchu czy węchu, napady drgawki, utrata głosu, zaburzenia narządów ruchu. Najczęściej występują one pojedynczo i nie są związane z rzeczywistą dysfunkcją. Znikają po rozwiązaniu pierwotnego problemu w psychice, choć zdarzają się remisje. Objawem charakterystycznym jest całkowita obojętność chorego wobec objawów. Ważnym elementem konwersji są wtórne korzyści, które występowanie objawów przynosi choremu. Konwersji histerycznej nie należy mylić z symulacją.
Dość niepokojąco wygląda te 10%. Czy to znaczy, że co 10 "klient" ma przede wszystkim problemy "wewnątrzpsychiczne"? Około 10-15 lat temu miałam na pewno nerwicę wegetatywną. Objawiała się tzw. womitowaniem. Po prostu miewałam kłopoty, których nie dawało się wyjaśnić ani spożywanymi pokarmami / napojami, ani żadnymi wrzodami czy innymi dolegliwościami układu pokarmowego. Bywało tak, że przez 3-4 dni jadałam tylko chrupki Wasa, popijałam mineralką, a i tak wszystko zwracałam. Czułam, jak żarcie dochodzi do połowy i gdzieś w pasie tworzy mi się gula, dalej nie idzie. Wraca.
Trwało to 2-3 lata. Lekarze w praktyce byli bezradni. Zrobiłam wiele badań, prześwietleń i nic. Dolegliwość była upiorna, ale rzadka. Przechodziła sama, wracając dopiero po kilku miesiącach. Nie była to jednak regularność wrzodowców (wiosna, jesień), a wręcz nieregularność.
Jedna pani doktor nauk medycznych zapytała podczas tzw. wywiadu, czy to nie nerwica, czy nie mam jakichś problemów życiowych. Odpowiedziałam, że wręcz przeciwnie - ostatnio się ustatkowałam, mam wspaniałego mężczyznę, dobrze zarabiam, fajnie mieszkam, sama sobie zazdroszczę... Na co ona mi mówi, że przyczyna nerwicy nie musiała nastąpić wczoraj. Mogło to być nawet parę tygodni temu. Nie zwróciłam na to większej uwagi, ale zapamiętałam. Mdłości przeszły.
Mam przecież konflikt - stary, zadawniony i nieprzemijający - z własną matką.
Kiedy więc po pewnym czasie znowu zaczęły się problemy guli w brzuchu, zarejestrowałam, że parę dni wcześniej matka znowu coś się mnie czepiała. Może więc to nie jest "prawdziwa" choroba? Rano, kiedy zostałam sama w domu, weszłam do wanny i silnym strumieniem gorącej wody zrobiłam sobie masaż brzucha. Potem położyłam się na kanapie przed telewizorem i... zasnęłam.
Po kilku godzinach obudziłam się zdrowa. To było niesamowite. Jeszcze rano nie mogłam nic zjeść, bo zwracałam, od kilku dni ostra dietka, a teraz - czułam, że mogłabym nawet zjeść schaboszczaka z kapustą czy omlet z grzybami. I tak było.
Udowodniłam sama sobie, że przyczyną mdłości była tylko psychika. Prysznicem rozluźniłam mięśnie brzucha, zrelaksowałam się na leżąco - i przeszło.
Techniki relaksacyjne są przecież jedną z metod leczenia nerwic.
Pojawiły się też wtedy w księgarniach tony amerykańskich poradników. Przeczytałam coś o toksycznych rodzicach. Zalecenie było jedno: jeśli sobie zupełnie nie radzisz, to się z nimi rozstań.
Długo nad tym myślałam. Przeanalizowałam wszystkie ataki swojej dziwnej choroby - zgadzały sie w czasie z konfliktowymi kontaktami z matką - plus/minus tydzień do 10 dni.
W końcu dokonałam wyboru. Do dziś nie żałuję. Nikogo nie obwiniam, po prostu obie nie potrafimy zgodnie współżyć, więc lepiej było się rozstać. Przestałam wybierać między tym, czego chcę, a oczekiwaniami, których nie spełniam. Szkoda, że tak późno do tego doszłam.
Od tamtej pory nie miałam tej dolegliwości. Zapanowałam nad nią.
A moja matka ma drugą córkę, w której znajduje oparcie.
unikają niedoboru aminokwasów egzogennych (niezbędnych w odnowie tkanek i prawidłowej przemianie tłuszczów), mają zaś niektóre obecne tylko w produktach zwierzęcych
mają niższy poziom LDL - złego cholesterolu
ciśnienie tętnicze w normie, rzadko nadciśnienie i inne choroby krążenia
uregulowane trawienie
rzadziej chorują na nowotwór jelita grubego, cukrzycę typu 2, kamicę żółciową i niewydolność wątroby
mają bardziej sprawne ciało i pogodniejsze usposobienie, są mniej agresywni; częściej stronią od używek i stosują więcej ruchu
negatywne
niedobór kwasu foliowego (hamuje wzrost i rozmnażanie komórek)
częściej miewają chorobę wieńcową, nadciśnienie, cukrzycę, kamicę dróg żółciowych, reumatoidalne zapalenie stawów
częste zaburzenie równowagi kwasowo-zasadowej - kłopoty z trawieniem, brzydki zapach potu, problemy skórne
nadwaga wynikła z nadmiaru kalorii
niedobór wapnia i wit. B12 (niezbędnej do tworzenia krwinek białych i czerwonych, bierze udział w syntezie dna, aminokwasów, białek szpiku), niedokrwistość (anemia, niedobór żelaza)
objaw zimnych dłoni i stóp
otyłość wynikła z nadmiaru w diecie strączkowych, suszonych owoców i orzechów (źródła białka i wapnia)
częste błędy
spożywają zbyt wiele nasyconych kwasów tłuszczowych (czerwone tłuste mięso i wędliny, masło, słodycze)
nadużywają soli
dieta za mało urozmaicona (brak warzyw i owoców)
całkowite odstawienie mięsa przy zachowaniu nawyków dietetycznych (nie uzupełnianych daniami strączkowymi i pełnoziarnistymi)
kopiowanie diet z innych klimatów (np. w Europie zimą trzeba jeść więcej potraw gotowanych niż w ciepłych Indiach)
Wyniki porównawczego badania wegetarian i mięsożerców przedstawiają skrajności, więc zanim popadniemy w przesadę w którymkolwiek z tych kierunków, warto się z nimi zapoznać.
Norma dzienna to 150 mcg jodu. Przeciętny Polak je 40-80 mcg/dz., czyli za mało. Jod wchłania się przez skórę, ale u nas jest go w powietrzu zbyt mało. Nie to, co na plażach południowych mórz - jod paruje tam z wody.
Objawy przewlekłego niedoboru jodu to powiększona tarczyca, zespół przewlekłego zmęczenia, częste depresje, drażliwość. Szczegółowe objawy pogrupowano poniżej:
emocjonalne: obniżony nastrój, senność, apatia, zapominanie, napady niewytłumaczalnego przygnębienia, pogorszenie zapamiętywania i skupiania uwagi, obniżony intelekt, częste bóle głowy z powodu obniżenia ciśnienia wewnątrzczaszkowego;
kardiologiczne: miażdżyca oporna na leczenie, także dietą, niemiarowość oporna na leczenie, podwyższone ciśnienie rozkurczowe z powodu obrzęku ścian naczyń;
niedokrwistość: oporna na leczenie preparatami żelaza;
obniżenie odporności: częste choroby przeziębieniowe (już przy niewielkim spadku czynności tarczycy);
zwyrodnieniowe: osłabienie i bóle mięśni rąk, bóle korzonkowe w odcinku piersiowym i lędźwiowym, oporne na leczenie;
otyłość: wzrost masy ciała niezależnie od ilości spożywanych pokarmów, bardzo trudny do obniżenia, nie pomaga nawet sport;
obrzęki: wokół oczu lub uogólnione, przy których systematyczne branie środków moczopędnych pogarsza stan i daje uzależnienie od leków;
oskrzelowo-płucne: obrzęk dróg oddechowych, prowadzący do przewlekłego zapalenia oskrzeli i ostrych infekcji dróg oddechowych;
ginekologiczne: zaburzenia miesiączkowania - nieregularność, niekiedy brak, bezpłodność, mastopatia, podrażnienie i pękanie brodawek.